poniedziałek, 1 października 2012

Maraton

Przybyłem, pokonałem, w pewnym sensie zwyciężyłem. Te 42 kilometry to naprawdę walka ze samym sobą. Pierwsze 30 km. to w miarę spokojny bieg. Po przekroczeniu trzydziestki zaczęły się niestety problemy. Jak poruszać sie naprzód gdy mózg mówi "nie" a tyłek najchętniej usiadłby na chodniku. No ale zmierzyłem się z czymś co wydawało mi się nieosiągalne. Spojrzałem w Garmina i moje przygotowania wyglądały nastepująco Lipiec 60 km, sierpień 180 wrzesień 150 + maraton. Według podręczników to chyba z takim wybieganiem nie osiągnąłem najgorszego wyniku 4:33:45. W następnym roku atakuję 4 godziny.Wiem, że z solidniejszym przygotowaniem powinienem dać radę. Wiem, jakie błędy popełniłem, na co zwrócić uwagę. Fajnie, że ten czas mogłem ofiarować za małą Mariannę, którą polecam Waszej modlitwie - ma 3 tygodnie i cały czas lekarze walczą w szpitalu z jej problemami zdrowotnymi.

6 komentarzy:

  1. No to ja powiem krótko: moje gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do maratonu to ja jeszcze trochę mam przygotowań;-) Ale pewnie kiedyś też dam radę.

      Usuń
  2. Gratuluję! Wielki duch walki...

    Ja po 30 kilometrze... Czekaj, nie było już by mnie...

    pzdr

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tymi podziwami i duchem walki nie przesadzajcie. Różnie z tym na trasie bywało. czasem gdzieś ten duch się ulatniał i musiałem go w niemiły sposób wołać aby wrócił;)

    OdpowiedzUsuń